Faworytem tego spotkania byli legniczanie i tego faktu nie ma sensu ukrywać. Pierwsze minuty meczu nie potwierdziły jednak w stu procentach tego typu, a zgromadzeni w bocheńskiej hali kibice naprawdę uwierzyli, że jest szansa na niespodziankę. Może i rzeczywiście kilka akcji otwierających mecz było mocno nerwowych (zarówno po jednej jak i drugiej stronie), ale z czasem ten nieco chaotyczny stan się ustabilizował. Zresztą w przypadku bocheńskiej drużyny, o stanie niezwykle stabilnym można było z całą pewnością mówić patrząc na bramkę. Strzegący jej Jarosław Gut już w przeciągu pierwszych dziesięciu minut zdołał pobudzić miejscowych kibiców swymi udanymi interwencjami, a jak się miało później okazać – to był dopiero początek całej lawiny jego doskonałych interwencji. Szkoda tylko, że jego koledzy nie zawsze potrafili z tego skorzystać i chyba tylko dlatego wynik nadal oscylował wokół remisu.
Do gospodarzy można mieć było pretensje, ale i przeciwnicy bochnian mieli na co narzekać. Paweł Piwko co najmniej dwa razy trafił w słupek, wywołując tym samym jęk zawodu w gronie swych kolegów, a i w kilku innych akcjach legniczanie zachowali się inaczej niż sugerowałby to ich szkoleniowiec. Szczęście do bochnian uśmiechnęło się dopiero około 25. minuty. Wtedy to piłkę przechwycił Paweł Lysy>, błyskawicznie podał ją do Filipa Pacha, a ten zdobył trafienie numer dziesięć dla swej drużyny. Rezultat 10:8 był obrazkiem miłym dla bocheńskiego oka, ale kolejne akcje sprawiły, że od tablicy świetlnej kibice nie mogli wręcz oderwać wzroku. Mateusz Bujak zrobił co musiał z koła, Paweł Lysy poczęstował bramkarza gości soczystym rzutem z prawego skrzydła, do tego wszystkiego dołożył swoje „trzy grosze” Adrian Najuch i już były trzy bramki zapasu (13:10).
Ostatnia minuta pierwszej połowy wyglądała tak jakby zawodnicy nie wiedzieli co w zasadzie mają zrobić z piłką – i to się tyczyło obydwu ekip. Akcje w ataku pozycyjnym nie wychodziły, kontry nie wychodziły, udanie z bramki wyszedł chyba tylko golkiper legniczan. Łukasz Mazur przewidział bowiem podanie bochnian i dobiegł do połowy boiska przechwytując piłkę i w ten sposób ratując swój zespół przed utratą bramki. Wtedy to się udało, ale gracze MOSiR-u zdołali jeszcze raz pokonać wspomnianego bramkarza i na przerwę zeszli z czterobramkowym prowadzeniem.
Po zmianie stron wiele się w zasadzie nie zmieniło – a przynajmniej tak było do 45. minuty. Bochnianie robili co mogli by utrzymać swój zapas, z kolei legniczanie mocno starali się im w tym przeszkadzać. W jednej z takich akcji ostro potraktowali Pawła Lysego, który zapewne denerwować mógł ich swą siłą i skocznością. – I właśnie za to „zarobił” uderzenie w głowę. Oczywiście raczej nie był to „efekt specjalny” ze strony rywala, ale przeciwnikowi faktycznie udało się przyhamować młodego zawodnika MOSiR-u. Nieco „pogruchotany” został także Adrian Najuch, ale faul na reprezentancie Bochni nieco inaczej wyglądał z punktu widzenia Piotra Będzikowskiego. – Trener Siódemki nie dostrzegł w tym zagraniu nic kwalifikującego się do akcji niezgodnej z przepisami.
W 45. minucie na tablicy wyników widniał rezultat 21:17, ale najbliższe minuty miały przynieść zmiany. Mówi się, że dobrze jest nieraz wprowadzić w swoje życie jakieś zmiany, ale akurat zmiany jakie wprowadzone zostały w przeciągu zaledwie kilku chwil przez bochnian zdecydowanie nie należały do tych najlepszych… Cztery bramki z rzędu legniczan i już zrobił się remis (21:21). Co w tym czasie zrobili gospodarze? – W zasadzie, mówiąc krótko – niewiele, a już na pewno nie było to nic co mogłoby przynieść trafienie.
Ostatnie minuty spotkania to straszliwa nerwówka. Nie dość, że wynik cały czas był „na styku”, mecz zbliżał się ku końcowi, to jeszcze ogromna niemoc ofensywna dopadła bochnian. Ciężko było im się przełamać w ataku, a sposób na tę „ofensywną ociężałość” bochnian błyskawicznie znaleźli… gracze z Legnicy. Niemal z prędkością światła przemieścili się w rejon bocheńskiej bramki – najpierw zdobyli jedno trafienie, potem drugie i rzeczywiście – gospodarze nagle dostali nagłego przyspieszenia. Niestety, było już zdecydowanie za późno na to by odrobić dwie bramki i na to by pożegnać się z pierwszą ligą zwycięskim meczem…
– Mecz dla nas bardzo nieprzyjemny, ponieważ praktycznie całe spotkanie prowadziliśmy, a przegraliśmy końcówkę – głównie przez własne błędy. Myślę tu o nieskutecznych rzutach, o rzutach oddawanych z nieprzygotowanych pozycji i to całkiem niepotrzebnie, no i niestety te ostatnie rzuty, ostatnie akcje zadecydowały o wyniku spotkania, który był przecież sprawą otwartą, a niestety skończył się zwycięstwem rywala – oceniał ten mecz na gorąco Ryszard Tabor. – Zespół z Legnicy zajmuje zdecydowanie wyższe miejsce w tabeli i to doświadczenie przechyliło szalę zwycięstwa na ich stronę. W końcowych fragmentach byli zespołem lepszym, skuteczniejszym i potrafili zdobyć kluczowe bramki. Myśmy tego niestety nie potrafili – podsumował szkoleniowiec MOSiR-u.
MOSiR Bochnia – Siódemka Legnica 25:27 (14:10)
MOSiR: Gut – Najuch 7, Bujak 4, Janas 3, Pach 3, Imiołek 2, Lysy 2, Nowak 2, Janus 1, Zubik 1, Budziosz.
Kary: 8 min.
Rzuty karne: 3/5.
Siódemka: Mazur, Stachurski – Czuwara 6, Antosik 5, Cegłowski 4, Szuszkiewicz 4, Piwko 3, Będzikowski 2, Płaczek 2, Skiba 1, Dobrasiak, Mosiołek, Wita.
Kary: 4 min.
Rzuty karne: 3/5.
Widzów: 120.
Sędziowali: Miłosz Lubecki (Rzeszów) oraz Mateusz Pieczonka (Rzeszów).