Pierwsze minuty tego spotkania to okres prawdziwej, nieskrywanej radości ekipy MOSiR-u i jej sympatyków. Gdy Marcin Janas otworzył wynik spotkania, pierwsza fala radości zalała bocheńską trybunę. Ta radosna fala tam i z powrotem „przelewała się” jednak po hali w Solnym Grodzie również przy kolejnych akcjach tego meczu. Trafienie numer dwa na konto bochnian odnotował Paweł Lysy, Adrian Najuch nie mylił się z rzutów karnych, a tymczasem tarnowianie mieli niemałe kłopoty w ofensywie. W końcu Łukasz Szatko zdołał pokonać bramkarza MOSiR-u, ale krótki był ten tarnowski ofensywny zryw. Podopieczni Bartłomieja Jarosza starali się wykazać skutecznością, ale tą umiejętność z olbrzymią namiętnością demonstrowali w tych pierwszych dziewięciu minutach meczu gospodarze. To oni robili to co musieli, a także to co wypadało uczynić za sprawą niedociągnięć rywala.
Wraz z nadejściem dziesiątej minuty nastąpiło jednak nieoczekiwane osłabienie. Bochnianie starali się, szturmowali bramkę SPR-u, ale ich akcje kończyły się fiaskiem. Wprawdzie gracze obu ekip często kotłowali się w okolicach linii dziewiątego metra, ale z tego „kotła” żadne piłki nie wypadały w kierunku bramki. Tym oto sposobem z wyniku 8:1 zrobił się rezultat 8:5, a MOSiR miał na sumieniu grzech w postaci ośmiominutowej bramkowej absencji.
– Prowadząc tak wysoko 8:1 nie możemy tak łatwo tracić seryjnie bramek i prowadzić tylko jedną po połowie. To wynikało z naszej niefrasobliwości i z tego czego nam brakuje w całych rozgrywkach – cierpliwości i takiego wyrafinowanego grania przeciwko rywalowi. Zespół z Tarnowa to zespół doświadczony i szybko to wykorzystał – analizował tuż po spotkaniu Ryszard Tabor.
Bochnianie faktycznie mogli pewne akcje rozegrać inaczej, ale przytrafiła im się bramkowa niemoc i trzeba było zakasać rękawy i popracować nad wynikiem. Ta poprawa nie potrwała jednak zbyt długo, a tarnowianie – mimo dosyć częstych rzutów niecelnych – doszli gospodarzy na jedną bramkę.
Prawdziwe emocje miały jednak ujawnić się dopiero w drugiej części spotkania. To, że mecze derbowe bywają nerwowymi i mocno podnoszącymi ciśnienie konfrontacjami każdy chyba wie, a już w szczególności gdy na parkiet wybiegają bochnianie trzeba być przygotowanym na kosmiczną wręcz dawkę ekscytacji.
Tak jak i w pierwszej połowie, tak i w drugiej jako pierwsi zapunktowali bochnianie. Wprawdzie Grzegorz Barnaś rzucił się na piłkę posłaną w kierunku jego okienka przez Mateusza Nowaka, ale nie zdołał jej zatrzymać. Nie zdołał też wyłapać piłki lecącej za sprawą działania Pawła Lysego (16:15 w 33. minucie), ani tej, którą w ruch wprowadził Mateusz Zubik (17:15 w 35. minucie). Bochnianie zdołali odbudować pięciobramkowe prowadzenie, ale jak to się mówi – szybko przyszło, szybko poszło. Na dokładnie dziesięć minut przed końcem meczu na tablicy świetlnej widniał wynik obustronnie identyczny (22:22).
– Nasi skrzydłowi mieli dziś troszkę gorszy dzień. Gdyby zagrali przynajmniej na 50% to byśmy bez problemu ten mecz wygrali. Ale muszę przyznać, że podobało mi się to, że od początku wyszliśmy zdeterminowani, wyszliśmy walczyć i wyszliśmy po zwycięstwo – mówił Mateusz Zubik. I faktycznie Bochnia walczyła, bo nie z takich opresji można przecież wyjść. Prawda jest jednak taka, że w tegorocznych rozgrywkach MOSiR miał jak do tej pory tendencję do przegrywania takich sytuacji (chociaż ostatni mecz w Chrzanowie rzeczywiście nie zakończył się porażką, a remisem).
Gdy skuteczne dwa rzuty na bramkę bochnian oddał Paweł Dutka, co poniektórym kibicom gospodarzy mogło zrobić się zapewne słabo. Udało się jeszcze opanować sytuację (znów remis 24:24), ale kolejne dwie akcje to… dwa błędy bochnian. Tarnowianie faktycznie popisali się niezwykle agresywną obroną w tej ostatniej fazie meczu, ale to nie tłumaczy nieudanych akcji graczy z Solnego Grodu.
W 59. minucie remis dał MOSiR-owi Filip Pach (26:26), ale Dutka tempem błyskawicy wyprowadził SPR na prowadzenie. Trzydzieści sekund to w życiu codziennym niezbyt wielki okres czasu, ale w piłce ręcznej każda sekunda robi różnicę i może zadecydować o wyniku końcowym. Nie inaczej było w czasie środowej pierwszoligowej konfrontacji. Na dwanaście sekund przed końcową syreną na ławkę kar trafia Jakub Kowalik, a kolejne sekundy to już cuda nad cudami. Szybka wymiana piłek i nagle do bramki tarnowian wpada pocisk „odpalony” przez Pawła Lysego. Cała hala szaleje ze szczęścia. Mamy wynik 27:27, ale Bartłomiej Jarosz rzuca na stolik sędziowski kartkę sygnalizującą czas dla drużyny. Do końca są dwie sekundy. Co to będzie, co to będzie? – głowią się lokalni kibice. – Na szczęście nic strasznego już się nie stało – Jarek Gut złapał piłkę rzuconą przez zawodnika SPR-u i tym samym bochnianie zakończyli mecz z jednym, ale jakże cennym punktem.
MOSiR Bochnia – SPR Tarnów 27:27 (14:13)
MOSiR: Gut, Węgrzyn – Zubik 6, Lysy 5, Najuch 5, Janas 4, Nowak 3, Bujak 1, Budziosz 1, Janus 1, Imiołek, Spieszny.
Kary: 8 min.
Karne: 4/4.
SPR: Barnaś, Nowak – Szatko 7, Dutka 5, Grzesik 3, Nowak 3, Wajda 3, Karwowski 2, Kowalik 2, Kubisztal 1, Misiewicz 1, Jewuła, Sanek.
Kary: 10 min.
Karne: 0/1.
Widzów: 70.
Sędziowali: Marcin Kret oraz Szymon Świętek (obaj Kraków)