Już pierwsze akcje pokazały, że to będzie kolejny mecz typowy dla potyczki bochnian z niebylczanami. W tym sezonie obie ekipy spotykały się wcześniej już sześć razy, a mając na uwadze rozegrane sety (27 setów) można bez ogródek przyznać, że kto jak kto, ale akurat te zespoły znały się jak łyse konie. Każdy wiedział czego może się spodziewać i nikt nie był w stanie rywala niczym zaskoczyć. A jednak, Jakubowi Hablowi udało się swą zagrywką wytrącić nieco z równowagi Tomasza Podulkę. Bocheński rozgrywający nie cieszył się jednak zbyt długo, gdyż Jacek Pszonka – teoretycznie, w pełni rozpracowany przez bochnian atakujący Raf-Maru – szybko pomścił swego kolegę, kierując nieprzyjemną piłkę wprost w parkiet po bocheńskiej stronie siatki.
W tym meczu to jedna drużyna wychodziła na prowadzenie, to druga – i co najważniejsze: żadna z nich nie planowała pozostać w tyle ze swym dorobkiem punktowym. Gdy po błyskawicznej krótkiej zamienionej na punkt przez Konrada Stajera na tablicy świetlnej pojawił się wynik 7:7, grono kibiców Contimaxu naprawdę mogło być zadowolone. Ciężko jednak stwierdzić, czy jakoś to zadowolenie wyraziło, gdyż w bocheńskiej hali słychać było w zasadzie tylko i wyłącznie sympatyków Neobusa. „- Jesteśmy zawsze tam gdzie nasz Neobus gra!” – śpiewali wesoło na trybunie hali widowiskowo-sportowej fani z Niebylca. Z taką „nutą” w tle, podopiecznym Krzysztofa Frączka na pewno dobrze się grało, ale w dwóch najbliższych akcjach to gospodarze triumfowali. Bochnianie uwijali się jak w ukropie by podbijać nietypowo zagrywane przez niebylczan piłki, ale sami także popisywali się precyzją. Najpierw Kuba Zmarz wyczekał odpowiednio długo by zaatakować przechodzącą piłkę, a chwilę później Szymon Ściślak znalazł złoty środek (dosłownie) na kłopoty swej drużyny i popchnął piłkę w samo serce niebylczańskiej połowy.
Po takich akcjach, bocheńskie serce mogło się radować, a gdy sędzia odgwizdał koniec seta pierwszego (wygrana MOSiR-u 25:22), naprawdę pierwszy ciężki kamień z niego spadł. Druga partia wprowadziła jednak sporo niepewności w kwestii najbliższej przyszłości bochnian. Może i gospodarze w tempie komety wyszli na prowadzenie (3:0, 5:1), ale po ciągnącym się za ową „bocheńską kometą” ogonie, szybciutko zaczęli deptać rywale. Jako pierwszy zaczął następować na niego wspominany już Jacek Pszonka, potem dołączył do niego Tomasz Głód, który z gracją tancerza zdołał wygiąć swe ciało i podbić piłkę w akcji obronnej, a i Dawid Wiczkowski chciał mieć swoje „pięć minut”, w czym miał mu pomóc widowiskowy wślizg pod stolik sędziowski… – Ekipa z Niebylca tak się sprężyła, że z przewagi bochnian nic nie pozostało i na koniec tej partii to goście świętowali zwycięstwo (21:25).
Czyżby kolejna nerwówka? – Wszystko na to wskazywało. Otwarcie partii trzeciej to poniekąd „mała męczarnia”, bo akcje nie kończyły się zbyt szybko. Gdyby przyznawano dodatkowe punkty za czas trwania siatkarskiej akcji to zarówno gracze Contimaxu, jak i reprezentanci Neobusa musieliby otrzymać bonusowe „oczka”. A faktycznie miałby je kto przyznawać, bo na dolnej trybunie zasiadło całe grono siatkarskich sędziów i rzeczywiście wyglądali jak jury z jakiegoś programu. Brakowało im jeszcze tylko tabliczek z punktami…
Trzeba uczciwie przyznać, że tabliczki co chwilę byłyby w górę i świadczyłyby o kolejnych punktach dla gospodarzy, bo akurat w tej fazie spotkania cuda wyczyniali podopieczni Roberta Banaszaka. Przesunięta krótka w wykonaniu Konrada Stajera to było prawdziwe cudeńko, atak między dłońmi blokujących niebylczan w wykonaniu Romka Kąckiego również był zagraniem z serii „doskonałe”, a na atomowy cios z prawego skrzydła zafundowany przeciwnikom przez Szymka Ściślaka można było patrzeć z przyjemnością. Bochnianie odskoczyli na pięć oczek (18:13) i walczyli dalej. Powiększyć tej przewagi się niestety nie udało, choć Bartek Luks z ogromną zawziętością podążył za piłką, a swój szaleńczy bieg zakończył wjazdem do zlokalizowanej tuż przed ścianą bramki. Tego seta zakończył Jakub Zmarz skutecznym blokiem na przeciwniku.
Prowadzenie w setach 2:1. Czyżby ten mecz miał potrwać tylko cztery partie? Walki nie brakowało. Długie akcje były domeną tego meczu (zresztą nie tylko tego jednego w wykonaniu obu ekip), ale gdyby ktoś zapytał ile razy przy stanie 6:5 Kuba Zmarz i Kuba Habel skakali do bloku raz za razem w różnych strefach siatki to naprawdę ciężko byłoby to podliczyć. Rywal swym uporem z całą pewnością mógłby góry przenosić, a po tym co wyczyniali niebylczanie w obronie nie raz można było przecierać oczy ze zdumienia. Przy stanie 11:13 z trybun dało się słyszeć donośne „Wygrajcie dla nas!” i to życzenie zostało spełnione. Główny problem polegał jednak na tym, że tego zwycięstwa zażyczyli sobie… sympatycy Raf-Maru. Na tablicy świetlnej był wynik 21:22 i wtedy na zagrywkę powędrował Konrad Stajer. Dosłownie jednego centymetra zabrakło by piłka musnęła linię końcową i by punkt został przyznany bochnianom, a tymczasem w kolejnej akcji centymetr zadecydował o tym, że… piłka po zagrywce Patryka Kozdronia przewinęła się po taśmie i siadła w boisku. I jak tu się nie denerwować? – Takie akcje faktycznie się zdarzają, ale dlaczego w momencie decydującym o losach spotkania?
Trzeba było zaakceptować to, że to podopieczni trenera Frączka zwyciężyli w secie czwartym i przystąpić do piątego w tym sezonie tie breaka z Neobusem w pełni skoncentrowanym. Niestety, czegoś zabrakło. Bochnianie strasznie się motali, a w ataku rywala Jacek Pszonka pokazywał prawdziwe mistrzostwo. Przy prowadzeniu czterema punktami (1:4), ekipa z Niebylca zyskała już trochę spokoju. Pojedynczy blok na Pszonce wyrwał ich jednak z tego stoickiego spokoju, a przy zagrywkach Konrada Stajera niejeden punkt został odrobiony. Szczęścia jednak zabrakło i zamiast wyniku 7:7, Contimax musiał pogodzić się z rezultatem 6:8. Nastąpiła wtedy tradycyjna zmiana stron – czyżby przejście na jasną stronę mocy? Kolejna nieudana akcja i czas dla MOSiR-u… Wynik 6:8 nie był jeszcze najgorszy, ale rezultat 6:10 to już nie jest w tie breaku powodu do zadowolenia. Przy zagrywkach Szymka Ściślaka udało się jednak ten wynik podreperować. To nie miał być jednak szczęśliwy dzień dla Contimaxu. Tylko trzy punkty udało się odrobić, a przy stanie 10:14 rywal miał pierwszego meczbola. Ten jeden został jeszcze wyciągnięty, a ręka nie zadrżała bocheńskiemu środkowemu na zagrywce, ale meczbol numer dwa został już przez niebylczan wykorzystany…
Prowadzenia w play-offie 2:0 nie wystarczyło bochnianom by piękna siatkarska bajka trwała nadal. Niebylczanie odrobili straty, doprowadzili do piątego meczu i … zwyciężyli w nim. Takie rozstrzygnięcie to prawdziwa bocheńska katastrofa, ale trzeba szczerze przyznać, że niezwykle piękna katastrofa. Tak grającej drużyny już dawno w Solnym Grodzie nie mieliśmy. Ekipa stworzona przez Roberta Banaszaka potrafiła stworzyć widowiska, które chciałoby się oglądać na okrągło – wprawdzie bez mocnych nerwów można by było nabawić się niejednokrotnie jakiegoś zespołu sportowych zaburzeń emocjonalnych, ale taki właśnie powinien być sport. Szkoda tylko, że tym razem sport pokazał nam to brutalne oblicze…
– Można powiedzieć, że nasi rywale grali u siebie, przy dopingu swoich kibiców – mówił po spotkaniu Robert Banaszak. – Jakiś wpływ na pewno mogło to mieć, ale nie ma co patrzeć na doping, tylko wychodzić i grać. Spotkały się ze sobą dwa równe zespoły i nie trzeba przypominać chyba wszystkich wyników, a spotykaliśmy się siedem razy, było mnóstwo setów – nie będę ich nawet liczył. Detale decydowały o zwycięstwach w poszczególnych setach, już nawet nie tyle w meczach co właśnie w poszczególnych setach tych spotkań. Jeżeli chodzi o dzisiejszy mecz to uważam że zadecydowała przede wszystkim gra w ataku z trudnej piłki. Niebylec świetnie sobie radził z tych wysokich piłek, bombardowali nas atakami, my mieliśmy problemy z wyprowadzeniem kontr i nawet jak broniliśmy to posyłaliśmy piłki niedokładne, z których nasi atakujący się męczyli i nie mogli często poradzić sobie w ataku. Patrząc tak ogólnie na cały mecz to poza tym jednym elementem, uważam, że było równo z jednej i drugiej strony – podsumował szkoleniowiec Contimaxu.
Contimax MOSiR Bochnia – Neobus Raf-Mar Niebylec 2:3 (25:22, 21:25, 25:21, 22:25, 11:15)
Contimax: Jakub Habel, Szymon Ściślak, Paweł Samborski, Roman Kącki, Konrad Stajer, Jakub Zmarz, Bartosz Luks (libero), Dawid Konieczny, Mateusz Jarzyna.
Neobus: Dawid Wiczkowski, Rafał Matuła, Tomasz Podulka, Jacek Pszonka, Kamil Kwiecień, Patryk Kozdroń, Tomasz Głód (libero), Jakub Procanin, Damian Sąpór, Dawid Jakóbski, Piotr Zieliński.