Pierwsza akcja obronna i już bardzo dobrze pokazał się na lokalnym parkiecie Paweł Lysy, który po raz pierwszy w tym sezonie wyszedł na boisko w podstawowym składzie. Obrona wyszła na plus, na plus wyszła także akcja Adama Janusa, który popędził na bramkę rywala i poczęstował go soczystym rzutem. Rywal dosyć szybko odpowiedział, ale bochnianie mieli inny plan na to spotkanie. Mateusz Zubik w oka mgnieniu przeszedł więc do realizacji owego planu, a jego dwie błyskawiczne akcje ofensywne tylko to potwierdziły. Dosłownie chwilkę później liczba bramek na liczniku MOSiR-u mogła wzrosnąć, ale po 10-sekundowej akcji Adrian Najuch mógł tylko napisać krótką rozprawkę na temat „Piłka, która dać złapać się nie chciała”. Ambitna walka była jednakże widoczna, a Adrian jeszcze udowodnił w tym meczu, że w trudnej sytuacji potrafi sprzątnąć piłkę sprzed nosa rywala i przyciągnąć ją ku sobie jak najcenniejszy jego sercu skarb.
W ósmej minucie bochnianie prowadzili już 6:3, a za sprawą doskonałej interwencji Jarka Guta była możliwa kontra, do której wysłany został Wiktor Budziosz. Jego misja zakończyła się sukcesem, a jak się miało później okazać – tych „oskrzydlających” misji Wiktor miał mieć w tym meczu jeszcze całkiem sporo. Bochnia się cieszyła, kibice szaleli na trybunach, ale rywal wcale nie miał zamiaru odpuścić. Gdy Bartosz Sękowski skierował piłkę w bocheńskie okienko pomimo nadzwyczajnych czułości okazywanych mu przez bocheńskich defensorów, ręce dosłownie opadły bochnianom i Bartek uwolnił się z uścisku gospodarza. Swoją robotę zrobił, ale z czasem bocheńska linia obrony znalazła na niego lepszy patent i zdobywanie bramek nie szło mu już z taką łatwością jak we wspomnianej akcji, albo chociażby jak w pierwszym meczu obu ekip w tym sezonie.
W siedemnastej minucie meczu, MOSiR prowadził 10:7, tak więc byłoby dobrze jeszcze troszkę pomęczyć rywala i owo prowadzenie powiększyć. Niestety, kolejne cztery minutki to delikatnie rzecz ujmując – małe „ubytki” w pomysłach gospodarzy. Coś tam w głowach im świtało, ale jakoś nie mogli skierować piłki do bramki strzeżonej przez bramkarza KSZO. Za to walki na parkiecie nie brakowało, co przykładowo pokazała akcja, w której spotkał się Paweł Lysy z Maciejem Jeżyną. Ze skrzydłowym Odlewni bochnianie zawsze mieli sporo problemów i to nawet już wcześniej gdy reprezentował barwy innego pierwszoligowego klubu. Zapowiadało się, że i tym razem będzie podobnie, ale piątego marca to Maciek nie miał łatwego życia. Mocne szarpnięcie za koszulkę młodego reprezentanta MOSiR-u nie przyniosło mu jednak pełnego zadowolenia (choć akcję bochnian faktycznie tym przerwał), gdyż sędzia w momencie odesłał go na ławkę kar, częstując przy okazji tym samym – niewinnego (akurat w tej sytuacji) Pawła.
Bochnianie robili co mogli by przełamać swą chwilową niemoc, ale gracze KSZO osiągnęli swój cel. Doprowadzili do wyniku obustronnie identycznego, ale wynik 11:11 wyjątkowo nie spodobał się zawodnikowi, który paradoksalnie – z racji numeru jedenaście na koszulce musi mieć chyba jakąś słabość do tej liczby. Mateusz Nowak, bo o nim tu mowa, sprawił, że przynajmniej po stronie MOSiR-u poprawił się bramkowy dorobek. Podopieczni Ryszarda Tabora nie nacieszyli się jednak zbyt długo z prowadzenia, a po trafieniu Sękowskiego i udanym rzucie karnym z ostatniej minuty pierwszej połowy, to gracze ze świętokrzyskiej ziemi mieli większe powody do zadowolenia (rezultat 15:16 po pierwszej połowie).
Druga połowa udowodniła jednak wszystkim niedowiarkom, że bocheńscy szczypiorniści nie są w tym sezonie skazani na same porażki. Reprezentanci MOSiR-u odczuli prawdziwe przebudzenie mocy, a równie wielkie przebudzenie miało miejsce na bocheńskim skrzydle. Wiktor Budziosz potrzebował zaledwie jednej minuty by aż dwukrotnie dać się we znaki golkiperowi KSZO. Jeszcze przez jakiś czas na boisku toczyła się jednak w miarę wyrównana walka, którą potwierdzał remisowy wynik pojawiający się co chwilę na tablicy świetlnej, ale to się miało zmienić w nie tak odległej przyszłości. Najpierw Adrian Najuch zamienił na bramkę rzut karny, po chwili krótkie ale za to jakże owocne odwiedziny w polu bramkowym Odlewni zanotował wspominany już niejednokrotnie Wiktor Budziosz, a Maciek Imiołek pokazał, że jest prawdziwym walczakiem który nie boi się oddawać rzutów nawet w sytuacji gdy ręce przeciwnika stojącego w obronie są aż nazbyt aktywne.
22:18 w 41. minucie, 25:19 w 44. minucie – to nie żart. Bochnianie naprawdę radzili sobie bez większych zarzutów, choć niedociągnięcia można byłoby oczywiście jakieś wyszukać. A te zaczęły się pojawiać w grze MOSiR-u i co poniektórym kibicom na pewno przemknęła przez głowy myśl czy aby czasem drużyna z Solnego Grodu nie straci w ostatnich minutach meczu prowadzenia, jak to już nieraz było w tym sezonie. Podopieczni Aleksandra Malinowskiego zwietrzyli swoją szansę, bo w ostatnich dziesięciu minutach tego spotkania nie często udawało się gospodarzom przeprowadzić akcję zakończoną skutecznym rzutem. W końcu ten wyczekiwany moment nastąpił, a gdy znad głów i podniesionych rąk świętokrzyskich obrońców wyłoniła się ręka Pawła Lysego i „odpaliła” pocisk w kierunku bramki, strzegący jej Michał Piątkowski nie miał już żadnych szans. To trafienie z 55. minuty było niezwykle ważne i okazało się ostatnim trafieniem bochnian w tym meczu. Piękny sen się ziścił: MOSiR zwyciężył, pokonał ekipę KSZO i poczuł to czego jeszcze w tym sezonie nie miał okazji poczuć. – Tak właśnie smakuje pierwszoligowe zwycięstwo!
MOSiR Bochnia – KSZO Odlewnia Ostrowiec Świętokrzyski 29:27 (15:16)
MOSiR: Gut, Węgrzyn – Budziosz 6, Zubik 5, Najuch 4, Lysy 3, Janas 3, Imiołek 2, Spieszny 2, Bujak 1, Janus 1.
Kary: 12 min.
Karne: 3/3.
KSZO: Szewczyk, Piątkowski – Afanasjev 7, Kazhanewski 5, Fugiel 5, Wojkowski 4, Sękowski 3, Bajwoluk 2, Kwiatkowski 1, Jeżyna, Kalita, Mazur.
Kary: 14 min.
Karne: 5/5.