Był sobie zespół, który dwanaście razy z rzędu wygrywał, w tych dwunastu meczach dał sobie wyrwać tylko cztery sety i wcale nie miał zamiaru pogarszać swych statystyk w dalszej fazie sezonu ligowego. Ten zespół nosił tytuł lidera i wywodził się z Sanoka. Był sobie i drugi zespół, czający się tuż za plecami wspomnianego niepokonanego drugoligowego „króla”, który swą ambicją potrafił niejednemu zaleźć za skórę. Ten zespół chciał pokazać, że nie bez kozery plasuje się na tak wysokim miejscu w tabeli, a potwierdzeniem tej lokaty miały być siatkarskie akcje w najdoskonalszym wydaniu zademonstrowane na bocheńskim parkiecie… Jak do tej pory większość siatkarskich ekip mogła pytać sanoczan o to jak grać by zostać drugoligowym królem, ale teraz sporą część pytań można kierować do bochnian, bo to oni poznali odpowiedź na pytanie „Jak ugryźć lidera?”.
Ów lider bez wątpienia przyjechał do Solnego Grodu w jednym konkretnym celu, którym było oczywiście zwycięstwo. W pierwszej akcji wykazał się jednak zdecydowanie zbyt dużą chęcią demonstracji siły i musiał pogodzić się ze swym autowym atakiem. Na pierwszy punkt nie musiał jednak zbyt długo czekać, gdyż już po chwili Jakub Kosiek przepchnął piłkę na stronę bochnian, a piłka nieszczęśliwie minęła ręce Pawła Samborskiego. Nieszczęściem bochnian mogła zakończyć się i kolejna akcja, ale trzeba przyznać że miał w niej nosa Konrad Stajer – i to dosłownie. To właśnie tą częścią ciała bocheński środkowy zdobył punkt, a dzięki temu jego koledzy mogli głęboko odetchnąć – sanoczanie nie odskoczyli. Szybko okazało się, że to bochnianom będzie dane delikatnie odjechać przeciwnikowi. Przy stanie 13:11, trener Piotr Podpora miał już wykorzystanie dwa czasy i wydawało się, że jego pokrzykiwania nic nie dadzą. Gospodarze robili co mogli, ale końcówka pokazała, dlaczego TSV Sanok jest liderem tabeli. Reprezentanci województwa podkarpackiego zatrzymywali bochnian blokiem raz za razem, a kąśliwa zagrywka jeszcze dopomogła im w wytrąceniu graczy MOSiR-u z równowagi. Ta partia padła łupem sanoczan (19:25).
W drugiej odsłonie miało być lepiej, a konkretnie – miało nie być takiej gry jaką kibice zobaczyli w końcówce pierwszej partii. Bochnianie mieli wyjść na prowadzenie, utrzymać je i pewnie zmierzać po wygraną. Realizacja tego planu szła perfekcyjnie do stanu 8:5. To właśnie wtedy bochnianie wpadli do „czarnej dziury”, która wciągała ich w swe odmęty… Dawid Konieczny uderzał albo po autach albo w taśmę, a tymczasem po drugiej stronie siatki brykał aż nazbyt wesoło Paweł Rusin, o którego skoczności niejeden sympatyk siatkówki już się przekonał i który częstował bochnian soczystymi ciosami w pierwszy metr. Na boisku pojawił się Szymon Ściślak i mimo iż pierwszej akcji nie mógł zaliczyć do udanych, już po chwili pokazał swoją wartość. Do spółki z Pawłem Samborskim zatrzymał blokiem rozbrykanego Rusina (10:11), a już po chwili na tablicy świetlnej pojawił się wynik 11:11.
– Sanoczanie mieli kłopot z przyjęciem zagrywki i mimo iż Kuba Kosiek robił co mógł i leciał do piłki techniką jakiej nie powstydziłby się tancerz baletu „Jezioro łabędzie”, nie był w stanie uratować tej akcji. Zresztą w tym secie sanoczanom nie udało się uratować jeszcze kilku ważnych piłek – na czele z tymi, które wciskał na ich stronę Konrad Stajer. Kuba Habel z coraz większą swobodą wypuszczał do boju Konrada, a błyskawiczne przesunięte krótkie w wykonaniu tej dwójki naprawdę dawały namiastkę siatkówki na najwyższym poziomie. – Kuba z Konradem już w zeszłym sezonie pokazali, że potrafią grać dobrze tą krótką przesuniętą, ale jak do tej pory, w tym sezonie jakoś tak średnio to wychodziło. Może przerwa noworoczna i fakt, że wszyscy trochę odpoczęli, spowodowała, że teraz zaczęło to wszystko zdecydowanie lepiej funkcjonować – mówił o grze swych kolegów Bartosz Luks. Szyki Contimaxu rzeczywiście funkcjonowały w tym momencie perfekcyjnie – idealna obrona, idealne kontry… – Dla tak grającego zespołu niejeden kibic straciłby zapewne głowę, a za sprawą Szymka Ściślaka głowę straciłby… Kamil Dembiec, który na pewno poczuł jak piłka uderzona przez bocheńskiego atakującego „ścina” mu włosy z czubka głowy.
Tę partię bochnianie zamknęli właśnie takim mocnym uderzeniem, a seta numer trzy rozpoczęli… od mocnych uderzeń ręką w parkiet wspominanego Szymona Ściślaka. – Wszystko było wręcz idealne: podbita piłka i kontra. Szymon nie zdążył się jednak uchylić i zmierzająca w aut piłka zdołała go jeszcze „zahaczyć”, za co baty zebrał właśnie bocheński parkiet. Parkiet nie miał jednak zamiaru oddawać zdenerwowanemu zawodnikowi, ale rywal był jak najbardziej chętny do tego by pokazać bochnianom jaką ma „parę” w rękach. No i faktycznie pokazał. Ekipa TSV wyszła na trzypunktowe prowadzenie (6:9) i mogło się wydawać, że to prowadzenie szybko powiększy – tym bardziej, że szanse na to miała. A jednak, atak po taśmie i blok na kapitanie sanoczan sprawiły, że kibice ujrzeli wynik obustronnie identyczny (12:12).
Blok w wykonaniu duetu Stajer-Ściślak faktycznie mógł zaimponować, bo piłka wróciła na parkiet szybciej niż zdążył wylądować Patryk Łaba. Z drugiej jednak strony to nie był dobry moment w meczu w wykonaniu tego zawodnika, co mógł potwierdzić chociażby jego atak w kolejnej akcji, po którym piłka obrała kurs niczym rakieta kosmiczna… Łaba został ściągnięty z parkietu, ale i kolejnych graczy z Sanoka bochnianie zatrzymywali. Trener Podpora nie miał podpory w postaci lewego skrzydła – ta strona sanockiego ataku została po prostu w stu procentach wyłączona z gry przez bocheński blok. Jak ugryźć lidera? – Właśnie tak – doskonałym blokiem, kontrą i udanymi obronami. A jak to z tymi obronami było w zespole MOSiR-u? – Faktycznie udawało nam się bronić piłki – mówił Bartek Luks. – Obrona to element, na którym dużo się skupiamy na treningach, pracujemy nad linią blok-obrona i myślę, że w miarę dobrze nam to działa w meczach. Ale na pewno mamy jeszcze braki i myślę, że możemy grać jeszcze lepiej właśnie w tych elementach – ocenił libero Contimaxu.
Jakieś „ale” zawsze się znajdzie, jednakże w secie trzecim bochnianie nie mogli narzekać. Szczególnie, że rywal starał się wybić gospodarzy z rytmu (czas wzięty przez szkoleniowca TSV), a te starania na nic się zdawały. W rytm unoszącej się z bocheńskiej spikerki piosenki dawnej gwiazdki muzyki pop „Crazy”, szalał na zagrywce Konrad Stajer, a swymi zagraniami.. doprowadzał też do szaleństwa drużynę przeciwną. Sześć punktów z rzędu? – Taka seria naprawdę nie często się zdarza, a już szczególnie w starciu z drugoligowym królem. Bochnianie jednak takie osiągnięcie odnotowali. Wygrana 25:17 i prowadzenie w meczu 2:1 było naprawdę dobrym prognostykiem przed kolejną partią. Tym bardziej, że cieszył nie tylko wynik, ale przede wszystkim cieszyć mogła gra ekipy MOSiR-u.
– Ta radość niestety trochę przygasła, gdyż w partii czwartej przytrafił się gospodarzom niechciany przestój. Sanoczanie punktowali niemal po każdej akcji, a bochnianie – mimo starań – nie potrafili przełamać tej sanockiej hegemonii na siatce. Mimo iż w obronie, podopieczni Roberta Banaszaka demonstrowali nawet piłkarskie umiejętności, nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów. Goście na czele z demolującym bochnian zagrywką Pawłem Rusinem pewnie zmierzali po zwycięstwo – i tak też się stało. Drużyna TSV wygrała w czwartym secie i… wygrała też w tie breaku. Walka była niezwykle zażarta, a na każdą kolejną akcję sanoczan bochnianie odpowiadali momentalnie. Niestety, przy stanie 11:12 to się zmieniło. Zespół z Miasta Soli nie dał rady już odpowiedzieć, a jedenaście punktów to było jedyne co udało się zebrać w tym piątym secie.
– Ciężko powiedzieć czego tak naprawdę zabrakło by wygrać – komentował na gorąco, tuż po spotkaniu Bartek Luks. – W każdym meczu gramy o zwycięstwo, obojętnie czy gramy z drużyną z pierwszego miejsca czy z ostatniego. – Myślę, że mogło nam zabraknąć koncentracji i takiej konsekwencji w przeciągu całego meczu, bo graliśmy takimi falami. Potrafiliśmy w jednym secie grać bardzo dobrze, utrzymać zagrywkę na odpowiednim poziomie, a były sety – tak jak set czwarty, gdzie po prostu nic nam nie wychodziło – podsumował reprezentant Contimaxu.
Partia czwarta faktycznie nie wyglądała w wykonaniu bochnian najlepiej, ale za to – chociażby drugi czy też trzeci set pokazał jak wielki potencjał tkwi w ekipie z Solnego Grodu. Bocheńscy siatkarze są głodni zwycięstw, a skoro są głodni to znaczy, że łatwiej im będzie „gryźć” kolejnych przeciwników by ten swój siatkarski głód zaspokoić…
Contimax MOSiR Bochnia – TSV Sanok 2:3 (19:25, 25:21, 25:17, 13:25, 11:15)
Contimax: Dawid Konieczny, Mateusz Jarzyna, Konrad Stajer, Jakub Zmarz, Paweł Samborski, Roman Kącki, Bartosz Luks (libero), Szymon Ściślak, Jakub Habel, Wiktor Wysocki.
TSV: Jakub Kosiek, Grzegorz Gnatek, Bartosz Soja, Patryk Łaba, Paweł Rusin, Tomasz Kusior, Kamil Dembiec (libero), Jakub Kalandyk, Dariusz Jakubek.