Wszyscy kibice liczyli na to, że w sobotni wieczór bocheńscy siatkarze wyprodukują jakieś słodkie zwycięstwo. I rzeczywiście, już pierwsze akcje mogły zaspokoić głodnych siatkarskich akcji fanów Contimaxu. Mateusz Jarzyna doskonale zaserwował, Dawid Konieczny obił blok przeciwnika, a Konrad Stajer znalazł złoty środek przynoszący punkt, posyłając piłkę w centralne miejsce boiska. Gdy do tego wszystkiego dołożyły się jeszcze szalone obrony Bartosza Luksa, które dawały bochnianom szanse na kolejne oczka, zgromadzeni na hali kibice mogli być już nieźle zasłodzeni siatkówką. Trener Pszczółki poprosił o czas, ale gospodarze tempa nie zwalniali. Ze stanu 16:11 błyskawicznie zrobiło się 20:13, a tradycyjna podwójna zmiana – Szymon Ściślak i Jakub Habel za Mateusza Jarzynę i Dawida Koniecznego, wniosła spore ożywienie do drużyny MOSiR-u. Szymon był wysyłany do boju w naprawdę trudnych sytuacjach, ale za każdym razem skutecznie żądlił Pszczółkę. Poza tym, jego koledzy także perfekcyjnie wiedzieli jak radzić sobie z rywalem. Bochnianie grali bardzo dobrze, ale w końcówce pierwszej partii zagrali… jeszcze lepiej i tego seta zakończyli wynikiem 25:16.
W drugiej partii wszystko szła niemal tak gładko jak w secie numer jeden. Paweł Samborski zapunktował z zagrywki, kolejno duet Konieczny-Stajer zanotował skuteczny blok i przy znacznym prowadzeniu Contimaxu nikogo nie mogło dziwić radosne pokrzykiwanie „MOSiR Bochnia, MOSiR Bochnia!”. Przy stanie 7:2 wyraźnie zdenerwowany szkoleniowiec LKPS-u wziął czas, ale jego uwagi nie od razu trafiły do zawodników Pszczółki. W końcu coś jednak zaskoczyło i Pszczółka popracowała na tyle mocno, że ze stanu 9:4 dla MOSiR-u zrobiło się 9:7… Trzy punkty stracone z rzędu to zawsze bolesna sprawa, ale podopieczni trenera Banaszaka szybko wzięli się do roboty. Odjechali na 20:15 i niedługo potem zakończyli tę partię.
Wiele wskazywało na to, że ten mecz nie potrwa już zbyt długo i po secie trzecim wszyscy rozejdą się do domów, a Pszczółka poleci do Lublina. – Nic bardziej mylnego. Właśnie ta partia była w wykonaniu bochnian zdecydowanie najgorsza i właśnie ta partia padła łupem ekipy gości. Początkowo set przebiegał punkt za punkt, a żadna z drużyn nie potrafiła odskoczyć na wyższe niż maksymalnie dwupunktowe prowadzenie. To się jednak wkrótce zmieniło. Wprawdzie bochnianie protestowali, nie zgadzając się z decyzją sędziego, ale przy stanie 4:6 piłka nadal była w posiadaniu zawodników z Lublina. Bochnianie starali się tę niewielką stratę odrobić, ale cały czas coś szło nie po ich myśli. Nie pomagały nawet nerwowe krzyki i podskoki Romana Kąckiego – Robert Banaszak zmuszony był wziąć czas. Czy po tej krótkiej przerwie jakaś nowa energia napełniła graczy MOSiR-u? – Może nie wszystkich, ale na pewno spore jej pokłady pochłonął wspominany przed momentem Romek, który do spółki z Konradem Stajerem zablokował rywala. Był to, jak się miało jednak okazać, tylko chwilowy zryw bochnian w tym secie. W każdej kolejnej akcji siatkarze Contimaxu byli coraz bardziej „spuchnięci”. – Czyżby reakcja alergiczna w odpowiedzi na pszczeli jad? – Pszczółka mocno pokąsała reprezentantów Miasta Soli w tej części seta, a wygrana 19:25 nakręciła ją jeszcze bardziej.
Naładowani gracze LKPS-u poczuli, że jest szansa na to by doprowadzić nawet do tie breaka i robili wszystko by osiągnąć swój cel. Bochnianie nie mieli jednak zamiaru przedłużać tego spotkania jeszcze bardziej, choć przez sporą część partii na parkiecie toczyła się wyrównana walka. Jednakże, gdy broni się tak jak bronili siatkarze MOSiR-u przy stanie 20:17, nie ma innej opcji niż taka, że zespół wygrywa. Ile razy piłka przelatywała w tej akcji nad siatką – ciężko powiedzieć. Z całą pewnością można jednak stwierdzić, że przelatywała z zawrotną wręcz prędkością i gdyby wpadała w parkiet czyniłaby to z ogromną mocą. Bocheńscy zawodnicy pokazali jednak swój wielki kunszt obronny i wyciągali piłki, które na pierwszy rzut oka wyglądały na pewny punkt drużyny przeciwnej. Czy Szymek Ściślak przyczynił się do tego, że piłka siadła w końcu po stronie rywala? – Jeśli tak, to patrząc na precyzję opisywanego zagrania, był to chyba atak paznokciem. – Po tej akcji gospodarze zebrali gromkie brawa od swych sympatyków, ale jeszcze większe brawa mieli okazję usłyszeć po bloku w wykonaniu Jakuba Zmarza i Ściślaka, gdyż własnie ten blok zakończył sobotnią batalię.
Bochnianie podjęli się wyprodukowania słodkiej wygranej numer osiem w tegorocznych rozgrywkach i ten produkt faktycznie został przez nich wytworzony. Wprawdzie Pszczółka trochę pofruwała nad siatką, denerwując bocheńskich atakujących, niemniej jednak w decydujących momentach to zespół Contimaxu żądlił bardziej precyzyjnie.
Contimax MOSiR Bochnia – LKPS Pszczółka Lublin 3:1 (25:16, 25:19, 19:25, 25:19)
Contimax w składzie: Mateusz Jarzyna, Dawid Konieczny, Konrad Stajer, Jakub Zmarz, Paweł Samborski, Roman Kącki, Bartosz Luks (libero), Jakub Habel, Szymon Ściślak, Marcin Góra.