Autobusowa „karoca” wioząca zawodników Piotrkowianina uległa na trasie awarii, a to mocno opóźniło start meczu, ale też w zupełności rozgrzeszyło wspomnianych spóźnialskich z owego czasowego poślizgu. Gracze MKS-u weszli na parkiet spóźnieni, ale trzeba im przyznać, że odnotowali prawdziwe wejście smoka. Ów piotrkowski smok w błyskawicznym tempie karcił bochnian za wszelkie niedociągnięcia w grze i karał ich kolejnymi bramkami, budując zarazem swą potęgę. I tak budował, budował, aż w końcu zbudował piętnastobramkową przewagę… Warto jednak odnotować, że w drugiej połowie bochnianie faktycznie pokazali, że ambicji odmówić im nie można.
– To był mecz, który miał dwa oblicza – powiedział tuż po spotkaniu Ryszard Tabor. I rzeczywiście: dwie połowy i dwa różne wizerunki pokazali kibicom bocheńscy szczypiorniści. Główny problem polegał na tym, że to gorsze oblicze bochnianie zademonstrowali już na „dzień dobry”, kiedy wydawało się właśnie, że to gospodarze będą w lepszej formie. Mogło się tak wydawać chociażby z racji „piotrkowskich przygód” na trasie do Bochni, które mogły zdekoncentrować ekipę Piotrkowianina. – Nic bardziej mylnego. MKS rozpoczął swą szarże praktycznie od razu, a kolejne akcje tylko potwierdzały jak wielka moc drzemie w zespole prowadzonym przez Rafała Przybylskiego. Bochnianie męczyli się w ataku pozycyjnym – kręcili się w pobliżu piotrkowskiej bramki, ale ze znalezieniem dla siebie miejsca na oddanie rzutu był już spory kłopot. Co więcej, zdarzało się też tak, że teoretycznie dobre pomysły kończyły się dla MOSiR-u tragicznie, bo kto jak kto, ale reprezentanci MKS-u doskonale wiedzą jak wyłuskać piłkę z rąk rywala. Co gorsza, perfekcyjnie tę pochwyconą piłkę kierują w stronę bramki rywala, a robią to na takim tempie, że naprawdę można dostać zawrotów głowy. I chyba czegoś takiego doświadczyć musieli bochnianie, bo piotrkowska ofensywa tak zakręciła bochnianami, że w 15. minucie gospodarze przegrywali już 2:10.
– Pierwsza połowa była słaba w naszym wykonaniu. Byliśmy może troszeczkę przestraszeni tym przeciwnikiem – kiedy traciliśmy łatwe bramki to w żaden sposób nie potrafiliśmy zorganizować szyków obronnych, przegrywaliśmy zbyt łatwo pojedynki jeden na jeden, a przy wysokiej obronie którą próbowaliśmy grać to niestety było od razu odznaczane na tablicy. Szkoda tylko, że w niekorzystny dla nas sposób – podsumował tę część meczu Ryszard Tabor. W dużej mierze ta przewaga gości widoczna na tablicy świetlnej wynikała z doskonałych kontr w wykonaniu Piotra Swata, ale swoje trzy grosze dołożył też do tego wyniku doskonale znany w Solnym Grodzie Szymon Woynowski, dla którego były to odwiedziny w bocheńskiej hali po czterech latach rozbratu z nią. – Jak widać po wyniku, bardzo udany ten mój powrót do Bochni – przyznał z uśmiechem Szymon Woynowski. – Trochę tych dobrych wspomnień wróciło i naprawdę chciałbym może jeszcze kiedyś w Bochni zagrać – stwierdził zawodnik MKS-u.
Jak na razie Szymek reprezentuje jednak barwy MKS-u i wychodzi mu to rzeczywiście bardzo dobrze. Z jego szybkimi podaniami bochnianie także mieli spore problemy i niestety, w tej pierwszej części spotkania na zbyt wiele rywal im nie pozwolił. Podopieczni Rafała Przybylskiego pracowali ciężko, ale paradoksalnie – bramki zdobywali z niezwykłą łatwością. W 25. minucie był już wynik 8:19, a obraz bocheńskiej rozpaczy dopełniła akcja z kolejnej minuty. Czy w sercach bocheńskich kibiców tliła się jeszcze jakaś iskra nadziei? – Patrząc na wynik raczej nie, ale zamiast iskry nadziei bochnianie oglądać mogli… prawdziwy popis Iskry. W 26. minucie Sebastian Iskra dwa razy z rzędu, i to w przeciągu kilku sekund, pokonał bramkarza MOSiR-u po indywidualnej akcji zainicjowanej w okolicach swojej bramki. Nie było już szans nawet na poprawę wyniku. Do szatni bochnianie schodzili przegrywając bardzo wysoko 9:25.
– Druga połowa była już zdecydowanie lepsza w naszym wykonaniu, co wynikało z kilku przyczyn – ocenił trener Tabor. – Graliśmy troszkę bardziej cierpliwie, trochę skuteczniej i stanęliśmy też niżej w obronie gdzie kilka piłek wybroniliśmy, Tomek obronił i te akcje już nie były tak płynne u zawodników Piotrkowianina. – To niewątpliwie wynikało z naszej gry – wyliczał szkoleniowiec MOSiR-u. I faktycznie, po zmianie stron bochnianie pokazali, że naprawdę wiedzą jak powinno się walczyć z zespołem pokroju Piotrkowianina. Szybka bramka Kacpra Króla, po chwili trafienie Mateusza Zubika i już większe ożywienie nie tylko na parkiecie, ale i na trybunach. Gospodarze podkręcili tempo i okazało się, że wtedy rzeczywiście da się pogrozić palcem nawet wiceliderowi pierwszoligowej tabeli. Czy gracze z Piotrkowa „pomogli” trochę bochnianom? – Mimo widocznego wyniku, graliśmy dzisiaj bardzo nieskutecznie – mówił Szymon Woynowski. – Może to zabrzmi dziwnie, bo bardzo dużo bramek padło dzisiaj, ale naprawdę mnóstwo było również niewykorzystanych sytuacji stuprocentowych – ocenił. – Jak przeciwnik prowadzi kilkunastoma bramkami to gra troszkę bardziej rozkojarzony – przyznał z kolei trener Tabor. – Ale trzeba się cieszyć, że podjęliśmy walkę i nie załamaliśmy się po pierwszej połowie. Zresztą tak sobie w szatni powiedzieliśmy, że mecz dla nas zaczyna się od stanu 0:0 i o pierwszej połowie na te drugie 30 minut zapominamy i koniec kropka – stwierdził.
Mając na uwadze pozytywne, zagrane w szybkim tempie akcje z drugiej połowy, powody do zadowolenia są, ale i tak sporo pracy przed MOSiR-em. Wynik mógł być dla MKS-u wyższy, ale bochnianie także mieli swoje szanse, które zdarzało im się – mówiąc delikatnie – psuć. Swoją wielką szansę miał chociażby Kacper Król, który w 48. minucie miał aż dwie pod rząd sytuacje praktycznie sama na sam z bramkarzem. Po tych akcjach wynik nie uległ jednak poprawie na korzyść bochnian, a warto odnotować, że w meczach z drużyną będącą na wyciągnięcie ręki – zmarnowanie takich sytuacji może zadecydować o wyniku końcowym. – I to naprawdę może przyprawiać o ból głowy. Czy coś jeszcze może pogłębiać ten obolały stan? Dosłownie chwilkę po nieudanej akcji Króla, na boisku zwijała się z bólu Mateusz Zubik i… niestety na parkiet już nie powrócił. – Martwi mnie to, że Mateusz narzeka dość mocno na kontuzjowany łokieć i obawiam się żeby to nie była dłuższa przerwa, bo to jednak jest osłabienie dla naszego zespołu – powiedział opiekun MOSiR-u.
Piętnaście bramek różnicy na pewno chwały bochnianom nie przynosi, choć zawsze jest to wynik lepszy niż chociażby ten po pierwszej połowie, ale załamywać się nie można. Spóźnieni gracze Piotrkowianina pokazali, że nie bez powodu aspirują do Superligi, a demonstrując swą grę dali też bochnianom doskonała lekcję szczypiorniaka. Wprawdzie szkoda, że nie była to lekcja typowo demonstracyjna i instruktażowa, ale z konfrontacji „twarzą w twarz” można zawsze wyciągnąć dla siebie zdecydowanie więcej niż z samego patrzenia.
MOSiR Bochnia – MKS Piotrkowianin Piotrków Trybunalski 27:42 (9:25)
MOSiR: Węgrzyn, Obroślak – Król 6, Budziosz 4, Janus 4, Zubik 3, Imiołek 2, Lysy 2, Najuch 2, Spieszny 2, Janas 1, Nowak 1, Bujak, Kozioł, Pach.
Rzuty karne: 3/5.
Kary: 4 min.
Piotrkowianin: Banisz, Pietruszka, Procho – Swat 8, Iskra 5, Pakulski 4, Wędrak 4, Mróz 3, Pożarek 3, Surosz 3, Zinchuk 3, Góralski 2, Jankowski 2, Pacześny 2, Woynowski 2, Chełmiński.
Rzuty karne: 1/1.
Kary: 4 min.
Sędziowali: Jacek Moskalczyk oraz Marcin Pazdro.
Widzów: 380.
Wyniki pozostałych spotkań 9. kolejki:
SPR Tarnów – Ostrovia Ostrów Wlkp. 27:28 (11:14)
Siódemka Miedź Legnica – KSZO Odlewnia Ostrowiec Św. 34:32 (14:18)
LKPR Moto-Jelcz Oława – Nielba Wągrowiec 32:32 (17:14)
Olimpia Piekary Śląskie – UKS Olimp Grodków 34:24 (16:11)
SRS Czuwaj Przemyśl – Viret CMC Zawiercie 31:28 (18:12)
KSSPR Końskie – MTS Chrzanów 32:28 (17:11)