Nie od początku wszystko wyglądało jednak tak jak zakładali to sobie podopieczni Roberta Banaszaka. – W pierwszym secie przeciwnik zaskoczył nas zagrywką i atakiem, a na nieszczęście – wszystko im wychodziło – przyznał otwarcie trener Contimaxu. – My popełniliśmy sześć błędów w przyjęciu, a raczej można powiedzieć, że nas po prostu ustrzelili zagrywką – dodał. Bochnianie przegrywali już sześcioma punktami, ale nie zamierzali tak łatwo odpuścić. W myśl zasady „najgorsze trzeba przeczekać”, reprezentanci Solnego Grodu starali się na spokojnie znaleźć jakieś rozwiązanie i powstrzymać doskonale prosperujący atak rywala. W pierwszej partii to się nie udało, ale w kolejnych setach bochnianie znaleźli sposób.
– Trzeba było pogonić ich zagrywką – powiedział Robert Banaszak. I rzeczywiście, gracze Contimaxu robili co mogli by wytrącić z równowagi przyjmujących ekipy przeciwnej. Gospodarze raz za razem zaczęli popełniać błędy, a goście do dobrej zagrywki dołożyli jeszcze blok, którego Pszczółka sforsować nie potrafiła. W porównaniu do pierwszej partii, podopieczni Sławomira Czarneckiego stracili komfort gry w ataku i wyglądało to trochę tak jakby cały swój arsenał wystrzelali właśnie we wspomnianym pierwszym secie. MOSiR prowadził już 2:1 w setach, ale w czwartej partii okazało się, że jeszcze jakieś pokłady energii gracze LKPS-u zachowali.
Set czwarty rozpoczął się niezwykle nerwowo. Wygrana w nim – dla bochnian oznaczała koniec spotkania, ale dla gospodarzy był to set ostatniej szansy na pozostanie w grze i doprowadzenie do tie breaka. Przez większą część tej partii, reprezentanci MOSiR-u prowadzili tylko jednym oczkiem, ale przy stanie 13:13 doszło do błyskawicznej zmiany wyniku. W pole zagrywki powędrował Konrad Stajer i mocno pogonił przeciwników. Wprowadzona przez niego do gry piłka raz bezpośrednio wylądowała na parkiecie, a pozostałe trzy punkty wpadły na konto Contimaxu gdyż rywal kompletnie nie miał pomysłu na to jak porządnie można taką piłkę przyjąć by potem coś sensownego rozegrać.
Zagrywka Konrada – miodzio – tak mogli komentować te jego akcje koledzy, ale mecz przecież toczył się dalej i zamiast komentowania należało wziąć się do roboty i dokończyć to co się zaczęło. Problem był jednak taki, że bochnianom coś się na chwilę zacięło. Rywale doprowadzili do wyniku 18:19, a to nie mogło zwiastować niczego dobrego. Na szczęście bochnianie mieli w swych szeregach Bartosza Luksa. – Bocheński libero dokonał tego co początkowo wydawało się niemożliwe i wyłapał niezwykle trudną piłkę, którą jego koledzy wcisnęli kolejno w parkiet po stronie Pszczółki. Po kilku akcjach było już pewne, że ten mecz dłużej nie potrwa. Contimax zwyciężył w tej partii do 21, a w całym meczu 3:1.
Bochnianie wykazali się pracowitością zarówno w zagrywce jak i na bloku i tym samym po raz pierwszy w tym sezonie zaspokoili swój siatkarski głód wygranej. Wyprawa po małe co nieco do Lublina zakończyła się sukcesem i pierwsze trzy punkty zostały przyznane bochnianom. Wygrana może cieszyć tym bardziej, że spotkanie to wcale nie było łatwe – m.in. z technicznego punktu widzenia. – Hala była malutka i ciemna. Ciężko było znaleźć jakikolwiek punkt odniesienia, a piłkę widać było bardzo późno – komentował na gorąco trener Banaszak. Zawodnikom MOSiR-u udało się jednak cel zrealizować.
LKPS Pszczółka Lublin – MOSiR Bochnia 1:3 (25:20, 16:25, 20:25, 21:25)
Contimax w składzie: Jakub Habel, Paweł Samborski, Konrad Stajer, Dawid Konieczny, Roman Kącki, Jakub Zmarz, Bartosz Luks (libero), Maciej Grajoszek, Szymon Ściślak, Mateusz Jarzyna.
Wyniki pozostałych spotkań 2. kolejki:
PZL Sędziszów – Wisłok Strzyżów 2:3 (25:23, 25:21, 24:26, 24:26, 13:15)
Karpaty Krosno – AKS V LO Rzeszów 3:0 (25:21, 25:20, 25:21)
Neobus Niebylec – Błękitni Ropczyce 3:2 (27:29, 23:25, 25:15, 25:12, 15:13)
TSV Sanok – Avia Świdnik 3:0 (25:10, 25:11, 25:18)