Zagrałeś w oficjalnym meczu po raz pierwszy od kontuzji sprzed roku. Nie bałeś się wchodząc na boisko o swoje kolano?
Wiadomo, że jakaś obawa, strach pozostaje w głowie. Spokojne wejście do zespołu, rozgrywanie końcówek meczów i systematyczne wzmacnianie nogi powinno przynieść efekty. Przyznam, że była obawa, stres przed wejściem na boisko. Nagle wszystko minęło i liczyła się już tylko piłka.
W pierwszej połowie wyglądałeś na osobę, która z ławki rezerwowych chciałaby wyrwać się na boisko. Gra wtedy wam się nie kleiła.
Można powiedzieć, że jestem walczakiem. Nie lubię siedzieć na ławce. Zdrowie nie pozwala na to, aby grać od początku. Mamy młody zespół, stąd w pierwszej połowie brakowało trochę ustawienia w obronie i środku. Zbyt duże były luki pomiędzy formacjami. W drugiej połowie zagraliśmy spokojniej i na efekty nie trzeba było długo czekać. W pierwszej połowie w zasadzie sami sobie strzeliliśmy tą bramkę – po naszym głupim błędzie. Na początku drugiej połowy bramka samobójcza – dobrze, że padła, bo ustawiła nam trochę grę. Później było już łatwiej, do tego czerwona kartka dla rywali.
A gdy wszedłeś na boisku wpadła kolejna bramka, a i ty mogłeś pokusić się o gola.
Cieszę się, że po stałym fragmencie – liczyliśmy na to. Z trenerem mówiliśmy, że przy tego typu akcjach mam wchodzić pod bramkę gości. Nie że to nie ja strzeliłem bramkę. Ze zwycięstwa trzeba się cieszyć. Dobrze byłoby, aby te punkty do nas zaczęły przychodzić, bo uciekają nam kolejni przeciwnicy. Nie jesteśmy aż tak słabi aby być w ogonie tej ligi.
Czas rehabilitacji spędziłeś na wzmacnianiu nogi, ale także na prowadzeniu Szreniawy. Przed sezonem mówiło się, że będziecie mieli problemy ze skompletowaniem składu, a tu proszę trzecie miejsce – tracicie mało bramek, strzelacie więcej od rywali…
Oby tak dalej. Jeżeli chodzi o rehabilitację, to wykorzystywałem maksymalnie czas, aby wzmacniać tę nogę, aby wrócić jak najszybciej na boisko. Jeżeli chodzi o drużynę Szreniawy, to przyznam, że kilka osób prosiło mnie, abym przyszedł i pomógł zespołowi, żeby to wszystko poustawiać. Gra tam przecież sama młodzież 16-18 lat. Dwóch, trzech chłopaków jest bardziej doświadczonych, ale miało w ostatnim czasie kilkumiesięczną prezerwę w grze. Chłopaki są chętni do gry, choć czasami jest problem, aby się zebrać. Postawiliśmy sobie pewien cel do realizacji – brakuje nam jeszcze kilku punktów do niego. To, że jesteśmy w czubie? Nie ma się czym podniecać. Boisko weryfikuje wszystkie plany. Nie gramy o awanse, nie mamy jakichś szczytnych celów. Chcemy się utrzymać w tej lidze, ograć. Później zobaczymy co dalej będzie.
Jutro przed wami kolejny mecz, tym razem chyba najłatwiejszy z tych dotychczasowych. Gracie z ostatnimi w tabeli Czarnymi w derbach gminy Nowy Wiśnicz.
Nie można tak mówić. To są derby, derby gminne – to jest raz, a dwa nie można lekceważyć przeciwnika. Najgorzej, jak się jedzie po punkty na boisko rywala i na ogół dostaje się wówczas „bęcki”. To, że Kobyle jest na ostatnim miejscu nie wydaje mi się adekwatne do ich gry. Uważam, ze są zespoły, które prezentują się zdecydowanie słabiej. Nie grają rąbanki, wybijanki. Starają się grać piłką. Tak czasami jest, że jak nie zaskoczy, to potem ciężko wyjść z tego marazmu. Oby się nie odbili na nas, tylko dopiero w kolejnych. To młoda drużyna i pewnie jeszcze trochę tych punktów ugrają.