Contimax MOSiR Bochnia – MKS Andrychów 3:1 (24:26, 25:22, 26:24, 25:17)
Contimax w składzie: Jakub Habel, Michał Nieckarz, Jakub Zmarz, Jakub Czubiński, Roman Kącki, Szymon Ściślak, Dawid Małysza (libero) oraz Maciej Żeleźnik.
MKS w składzie: Tomasz Mamica, Sławomir Szczygieł, Kordian Szpyrka, Karol Gawina, Bartłomiej Kolonko, Arkadiusz Sordyl, Piotr Munik (libero) oraz Mateusz Jarzyna, Mateusz Polak, Maciej Marek.
Początek spotkania należał zdecydowanie do bocheńskiej ekipy. Podopieczni Roberta Banaszaka wyszli na prowadzenie 3:0, a za sprawą popełniających błędy gości to trzypunktowe prowadzenie udało im się jeszcze trochę utrzymać. Tym prowadzeniem długo się jednak nie nacieszyli… Najpierw autowym atakiem „popisał się” Jakub Zmarz, po chwili dokładnie to samo zrobił Jakub Czubiński, a Roman Kącki został „ustrzelony” z zagrywki. Andrychowianie wyrównali (5:5, 6:6), a gdy przegonili bochnian (10:12) szkoleniowiec Contimaxu zmuszony był wziąć czas. Po przerwie gospodarze otrzymali jeszcze jeden cios w postaci zagrywki nie do przyjęcia, którą zafundował im Tomasz Mamica, ale na więcej nie pozwolili rywalowi.
Szymon Ściślak zameldował się na siatce z niezwykle mocnym atakiem,a Kącki straszył przeciwników z pola serwisowego. Bochnianie wręcz palili się do gry i to rzeczywiście było widać. Główny problem był jednak taki, że każde swoje prowadzenie potrafili momentalnie roztrwonić. Przy stanie 21:18 trener Rafał Legień wziął czas dla swej ekipy. Cały zespół MKS-u na czele ze swym szkoleniowcem został w maksymalnym stopniu rozbudzony przez sędziów, z którymi jeszcze chwilę wcześniej prowadził zażarte dyskusje w kwestii zasad obowiązujących w siatkówce. I faktycznie, pobudzony MKS mocno przycisnął bochnian w końcówce… Wprawdzie Michał Nieckarz udanie skończył atak z przechodzącej piłki (24:23), ale kolejne trzy piłki wpadły w parkiet po bocheńskiej stronie…
Rozpędzeni andrychowianie bardzo dobrze zakończyli pierwszego seta, ale i w drugi weszli z przytupem. Bartłomiej Kolonko swą zagrywką wytrącał z równowagi bocheńskich przyjmujących, a duet Mamica – Szpyrka bardzo dobrze radził sobie na bloku (3:5). Ta dobra passa przyjezdnych się jednak skończyła. Roman Kącki znów błysnął na zagrywce, Jakub Habel także zaserwował w taki sposób, że rywal piłki nie zdołał przyjąć, a po chwili wyczyścił siatkę Szymonowi Ścislakowi, który celnie zaatakował z imponującą siła. MOSiR wypracował przewagę (14:10), ale ten ogień, który bochnianie wzniecili znów przygasł i na tablicy świetlnej pokazał się wynik 17:17. Andrychowianie dobrze radzili sobie w obronie, a w jednej akcji dwukrotnie wyciągali piłki, które wyglądały na niemożliwe do obrony. Szczęście w końcówce drugiej partii było jednak po stronie gospodarzy, którzy wygrali 25:22.
Podbudowani zwycięstwem w drugim secie, bochnianie dobrze rozpoczęli kolejną partię. Karol Gawina, który do tej pory radził sobie z omijaniem bocheńskiego bloku, nieco osłabł i zawodnicy MOSiR-u pokazali mu, że już tak łatwo nie będzie w tym meczu punktował. Przyjmujący MKS-u z całą pewnością zapamiętał sobie Ścislaka, który zafundował mu taką „czapę”, że piłka spadła po andrychowskiej stronie nim Gawina wylądował na parkiecie… Co więcej, kibice mogli podziwiać wymianę ciosów na środku siatki, bo atakami z krótkiej na przemian popisywali się to Jakub Zmarz, to Sławomir Szczygieł. Podopieczni trenera Banaszaka pewnie prowadzili: 17:12, 18:13, 20:15, 22:17… Co się stało potem? – To co zwykło się dziać w końcówkach setów rozgrywanych przez Contimax. Bochnianie trochę za bardzo się podpalili i zaczęli mieć problem nie tylko w ataku, ale i w przyjęciu. Spore zamieszanie wywołał w szeregach siatkarzy z Solnego Grodu Tomasz Mamica, którego zagrywki na tyle zaszkodziły gospodarzom, że nagle zrobiło się 22:20. Nerwowo było, ale bochnianie zdołali wygrać tę partię do 24, a i set czwarty padł łupem bocheńskiej drużyny.
Tym samym zwycięstwo nad MKS-em Andrychów stało się faktem. To co jednak najbardziej może cieszyć w tej sytuacji to to, że na kolejkę przed końcem sezonu Contimax powrócił na szóste miejsce w tabeli drugoligowych rozgrywek, z którego zepchnął… właśnie andrychowską drużynę.
Joanna Dobranowska