Dwukrotny mistrz Polski dostał zakaz gry w I lidze, chyba, że w trybie natychmiastowym ureguluje zaległości finansowe wobec swoich byłych i obecnych zawodników. Jeżeli tego nie uczyni, za każdy kolejny mecz łodzianie będą karani walkowerem. Przypomnijmy, że ŁKS jest jednym z konkurentów Okocimskiego w walce o utrzymanie w I lidze.
Z jednej strony szkoda tak zasłużonego klubu, z drugiej ŁKS upada za lata grzechów w finansowaniu zespołu w ekstraklasie oraz I lidze. To efekt niegospodarnej – tak niestety częstej w naszym polskim futbolu – zasady zatrudnijmy piłkarza, a potem jakoś to będzie.
Przykładów z lokalnego środowiska mamy aż za wiele. Bez nazw, bez konkretów… zresztą czy to konieczne? Praktyki stosowane w klubach, gdzie zawodnik ma się zrzekać zadłużenia, aby móc odejść, albo miesiącami czekać na spłatę dość symbolicznej kwoty całego zadłużenia, pozwy sądowe i nadzieja na odzyskanie chociażby części uczciwie wypracowanej gotówki, a potem odwołania, przeciąganie wokandy do granic śmieszności… Czy nie lepiej powiedzieć: panowie gracie za tyle i tyle? Po co mamić, a potem cichaczem omijać problem (czytaj: stadion)? Skoro wiadomo, że tych pieniędzy klub nie ma i mieć nie będzie?
Coraz częściej spotykam się, pewnie wy również, ze stwierdzeniem, że polski futbol jest przepłacony, że jakość nie koresponduje z kosztem uzyskania, że funkcjonowanie zespołów pociąga za sobą fortunę, również na niższym pułapie rozgrywek, za które można byłoby sfinansować mocną ekipę koszykarzy, siatkarzy, piłkarzy ręcznych, judoków oraz lekkoatletów. Wszystko to prawda lub prawie prawda.
Z jednej strony mamy strukturę, która pobiera opłaty za wszystko co możliwe – przełożenie meczu np. w lidze okręgowej kosztuje 100 zł, a w III lidze – 200 zł, opłaty rejestracyjne, za transfery, za kartki, o kosztach sędziów (oczywiście nie mam zamiaru podważać ich prawa do otrzymania uczciwie zarobionego wynagrodzenia) nie wspomnę, bo to jest olbrzymi problem, z którymi mierzą się wszyscy prezesi i skarbnicy zespołów od II ligi aż do C-klasy (w I lidze koszty sędziowania wziął na siebie PZPN). Z drugiej jednak strony są ambicje, niczym często nie poparte, aby pójść na skróty – bez szkolenia dzieci i młodzieży, bez zaplecza, bez kibiców – aby zrobić wynik (awans, milowy krok – najczęściej medialny), który zaspokoiłby próżność decydenta. I nie chodzi tu tylko o rozgrywki ogólnopolskie.
Tak na marginesie: ostatnio usłyszeliśmy dość absurdalną informację, którą warto sprawdzić – i sprawdzimy. Otóż w jednej z gmin powiatu bocheńskiego – część południowa – jednej z popularnych szkółek piłkarskich zabroniono prowadzenia zajęć w miejscowej hali sportowej. Podobno powodem jest to, że przyszkolna sala gimnastyczna została wybudowana ze środków unijnych i nie powinna służyć działalności gospodarczej.
Coraz mniej klubów opiera swoje zespoły na wychowankach. Coraz częściej ci kiedyś chętni do gry i mający marzenia – przyszli niegdyś Szymkowiakowie, Żurawscy, a teraz Lewandowscy i Piszczkowie zamiast widzieć prostą drogę do reprezentowania barw klubu ze swojej miejscowości kończą przygodę z piłką rozczarowaniem, zawodem, które zarażają innych. A za nimi opłacani ochłapami ich trenerzy.
Nieefektywność, rozrzutność i próżność. A jednak… i tak kochamy ten sport i choć narzekamy na niego nie potrafilibyśmy wyobrazić sobie bez niego życia.