Smut(d)ny koniec z Euro

470 0

Świetny początek „biało-czerwonych” z Czechami, mniej więcej do 30 minuty, a później… już tylko piach. Gdy po szczęśliwym remisie z Grecją wydawało nam się, że najgorszy mecz mamy już za sobą, przyszła druga połowa z Czechami. Połowa, która pokazała dlaczego nie zasługujemy na awans z grupy. Gdy trzeba było wziąć ciężar gry na swoje barki, gdy należało wykrzesać dodatkową energię, nie było nikogo, kto podołałby zadaniu. Przegrana z Czechami – jak najbardziej zasłużona – kończy pewien etap w życiu reprezentacji, ba w życiu kibica tez pewne sprawy przewartościuje…

Balonik, który przekuty został na wrocławskim stadionie, swoim świeżym zapachem rozwiał odór mdłego, lukrowanego piaru (tak obecnie powszechnego w naszym kraju) sukcesu. Dodajmy – piaru nie mającego jakichkolwiek realnych podstaw.

Jeszcze kilka dni temu, podczas meczu z Rosją Dariusz Szpakowski krzyczał, że jesteśmy od iluś tam spotkań niepokonani. Ale z kim graliśmy? Z Łotwą, Słowacją, Andorą? Prawdziwa piłka miała miejsce w Warszawie i we Wrocławiu. I w każdym z tych spotkań, może poza tym z Rosją, Polska nie sprostała wyzwaniu. W prawdziwej piłce nie potrafiła wygrać choćby jeden raz. Z Grecją był szczęśliwy remis, z Rosją sprawiedliwy podział punktów, z Czechami dobry początek, ale w sumie kompromitacja.

Ten mecz to dla nas finał Euro – deklarowali przed sobotnim spotkaniem kadrowicze Smudy. I to był rzeczywiście finał. Ich finał z tym turniejem. Czy widzieliśmy w drugiej połowie determinację pomocników, obrońców, aby odebrać jak najszybciej piłkę rywalowi? Czy wymieniliśmy w tym czasie chociaż dziesięć, co ja mówię – pięć podań na połowie rywala? A może sił na ten „finał” starczyło na zaledwie 30 minut?

O taktyce reprezentacji, pisaliśmy dzisiaj w zapowiedzi meczu. Ale czy akcja po której straciliśmy gola, nie była wynikiem zachwiania proporcji w ustawieniu kadry Polski? Gdy nie ma na boisku zawodników , którzy zrobią przewagę, swoich sił ofensywnych próbować muszą ci, którzy do tego nadają się mniej. Czy stracony gol nie wynikał z braku odpowiednich umiejętności (niestety w tym wypadku połączonej z nieodpowiedzialnością Murawskiego) defensywnego pomocnika? Co dali w tym meczu biało-czerwonym Polanski, Murawski i Dudka? W ataku pozycyjnym, do którego pasują (zwłaszcza we trójkę) jak siodło do świni.

Ktoś powie: Ale przecież Smuda wprowadził i Brożka i Mierzejewskiego i Grosickiego. Owszem, ale kiedy? Dopiero, gdy „biało-czerwoni” oddychali już rękawami, gdy pomocnicy Czech wbiegali bez problemu w każdą niemal formację polskiej kadry nie musząc martwić się o jakąś skuteczną reakcję? Ostatnią godzinę turnieju Polacy grali na stojąco, bez pomysłu, a w końcu i bez wiary (wbrew błagalnym wezwaniom Szpakowskiego) i sił. To nawet nie było walenie głową w czeski mur. Do muru był tak samo daleko jak do płynności w grze- czyli lata świetlne. To był jeden wielki chaos. Mieliśmy atakować, tymczasem w swej twórczej indolencji dawaliśmy szanse przeciwnikowi, aby przeprowadzał szybkie kontry – niemal w naszym polu karnym.
Cały czas wmawiano nam, że tak dobrze jeszcze nie było. W końcu mieliśmy grać trzeci mecz na wielkiej imprezie i to mecz nie tylko o honor, ale o konkretną stawkę. I co ? Czy lepiej się z tym teraz czujemy? Powiedzmy to jeszcze raz – nie potrafiliśmy wygrać choćby raz z Grecją, Rosją i Czechami. To nie była Anglia, Francja czy też Niemcy. Co więcej, punktów naciułaliśmy w grupie mniej niż podczas turniejów w Korei i Niemczech.

To koniec trenera – selekcjonera Smudy. Dla nas człowieka, którego darzymy wielkim sentymentem, ale też człowieka, który dla celów utrzymania posady i planowanego sukcesu na Euro potrafił poświęcić wiele ważnych dla nas wartości, zbyt wiele. I po co to było trenerze –chciałoby się teraz zapytać?

Skończy się też czas celebrytów mędrkujących w każdym niemal medium na tematy sobie nieznane, przestaniemy widywać wszystkich tych, dla których w ostatnich dniach piłka była instrumentem ciągłego lansu.

Osobiście chcielibyśmy, aby skończyła się również pewna era na szklanym ekranie. Ileż można wysłuchać komunałów, ileż razy słów słyszanych co mecz, jak długo można w spokoju tolerować niekończący się monolog komentatora, przeplatanego niedokończonymi słowami, ględzeniem, nieumiejętnością rozpoznania zawodnika, ględzeniem? Czy nie ma tam, w tym srebrnym okienku kogoś, kto powie: człowieku zamilcz na chwilę?!

Polska reprezentacja Zegna się z Euro w poczuciu głębokiego niedosytu, ale za sprawą ostatnich wypowiedzi Smudy – nie tłumaczącego się na siłę z porażki, ale dziękującego kibicom za doping, z godnością.

Na koniec. Przed meczem z Grecją napisaliśmy o pewnej pani zwanej ministrą, która po przeanalizowaniu potencjału kązdej z drużyn grupy A oficjalnie zakomunikowała o planie minimum dla polskiej reprezentacji na ten turniej. Co z tą Polską – chciałoby się teraz zawołać? Jak żyć?

Leave a comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *