O Euro, od samego początku, mówiło się przede wszystkim w kontekście nie tyle sportowym, co jako o szansie na zmniejszenie opóźnień cywilizacyjnych w stosunku do zachodniej części naszego kontynentu. Czy to się udało? Ostatnio przeczytaliśmy artykuł przytaczający wypowiedź Adama Małysza, który niemieckim dziennikarzom powiedział – jesteśmy mistrzami improwizacji. Jakkolwiek by tę wypowiedź argumentować i analizować, po raz kolejny potwierdziliśmy – my Polacy, że w chwilach próby jesteśmy w stanie sprostać zadaniu – wbrew jakiejkolwiek logice – tutaj: wybudować stadiony, jakąś tam niezbędną ilość dróg, wyremontować i rozbudować lotniska, odnowić dworce. Czy przez to czujemy się bardziej Europejczykami niż kilka lat temu? Czy czujemy się przez to lepsi?
Na przygotowania było więcej niż pięć lat. Ponad 1900 dni. W ostatnich tygodniach widzieliśmy za to niekończący się, zwariowany wyścig z czasem. Władze leciały tu, potem tam, otwieranie autostrady na przysłowiowe i dosłowne „za pięć dwunasta (dwudziesta czwarta)”, ministrowie „na zaś” mówią – gotowy, z odsieczą przychodzi szybki ratunek z naginaniem przepisów, aby zdążyć z infrastrukturą – zabrakło tylko malowania trawników – chociaż i o takich sytuacji słyszeliśmy – na stadionie w Poznaniu przed wizytacją Prezydenta RP.
Nie grozi nam wynarodowienie, albo inaczej duch Polaka nie zginie – tak myślimy – znowu potwierdziliśmy cechy naszego narodu – kreatywność, przedsiębiorczość i… zostawianie wszystkiego na ostatni moment. Nie nam oceniać, czy drogi będą służyły lat kilkadziesiąt, czy też okaże się, że ich jakość już za lat kilka wymagać będzie gruntownych remontów. Nie nam oceniać również, w jaki sposób stadiony będą na siebie zarabiać.
Innym polskim określeniem jest „postaw a zastaw się”, które wprowadza nas do rozważań nad tym, czy stać nas na te mistrzostwa? Ktoś pewnie słusznie zauważy o szansach rozwoju dla kraju, że drogi i tak trzeba byłoby wybudować, tak samo stadiony itp., ale w tym całym obrazie, budowanym ze zbyt dużą ilością endorfin – a może malarz zapomniał ściągnąć różowych okularów- widzimy też tych, którzy schowani gdzieś w cieniu, spacyfikowani medialnie, za radością milionów przeżywają osobiste tragedie związane z niewypłaceniem wynagrodzeń za uczciwą, ciężką, wielomiesięczną pracę…
Każda zbiorowość, a tym bardziej naród potrzebuje momentu – w historii czy też czasów nam współczesnych, z którym się identyfikuje. Nam – laikom – wydaje się, że obecnie ciężko w kraju znaleźć wydarzenie, które by unifikowało rozbite walkami od góry po sam dół społeczeństwo. Czy takim wydarzeniem katalizującym zrastanie się Polaków będzie Euro? Naiwne pytanie? Choć w głowie już miota się odpowiedź, oszukujemy się, że sukces na Euro 2012 może przenieść się na wiele innych płaszczyzn. Ale czy to w ogóle możliwe?
Kadra jaka jest każdy widzi. Oczywiście mieliśmy swoich kandydatów do gry na Euro, a którzy przegrali rywalizację (albo inaczej – nie otrzymali powołania od selekcjonera) z Polanskim, Matuszczykiem, Perquisem. Zresztą – kto ich nie miał… mało to jednak ważne. Liczy się, aby strzelali skutecznie wolne jak Adamiakowa z reklamy Biedronki, a z piłką byli za pan brat niczym Henio z reklamy Tesco(możecie zobaczyć ich tutaj: Adamiakowa , Henio)
Porównując potencjał naszych rywali, wydaje nam się, że przy odrobinie szczęścia jest szansa na wyjście z grupy – choć pani minister Mucha mówi o planie minimum na poziomie ćwierćfinału – ale wypowiedzi najładniejszej ministry nie są chyba do końca wiążące – wszak, zresztą wiadomo o co chodzi, po co strzępić język… Nam się wydaje, że ten balonik z oczekiwaniami wobec występu biało – czerwonych został w ostatnich dniach, może nawet i tygodniach napompowany do niebotycznych wręcz rozmiarów. Z doświadczenia kibica wiemy, że takie baloniki łatwiej jest wypełnić, niż później sprostać im na zielonej murawie.
Biało- czerwoni w końcu zagrają o punkty, w końcu przeżywać będziemy emocje z występem kadry. Czy będą to trzy mecze, czy więcej – nieważne – niech to już wszystko się zacznie…