Mecz MOSiR Arcom – Zagłębie Sosnowiec był pojedynkiem sąsiadów z ligowej tabeli. Ósmy MOSiR miał szansę, aby prześcignąć siódme Zagłębie. Różnica w tabeli była nieznaczna – zaledwie jeden punkt.
Po meczu można stwierdzić, że dysproporcja pomiędzy budowanym od podstaw klubem z Bochni, a posiadającym już pewną stabilizację Zagłębiem była dużo większa niż punkt w tabeli i porażka trzema bramkami.
Zagłębie nie grało wielkiego meczu – wywalczyło jednak zwycięstwo wykorzystując swoje atuty – siłę i warunki fizyczne, ale również spryt i doświadczenie kilku zawodników, którzy z nie jednego pieca jedli już chleb. Inaczej było w zespole Ryszarda Tabora. Słabsi fizycznie chcąc liczyć na korzystny wynik musieli wykazać się boiskową kreatywnością. Niestety tutaj braki były równie, jeśli nie bardziej widoczne niż w dysproporcji wzrostu i masy.
Jedynie o obronie można powiedzieć, że zagrała przyzwoicie. Momentami dobrze, lub bardzo dobrze (nie zawiedli bramkarze Węgrzyn i Serwatka), obraz psuły jednak błędy indywidualne, przez które przeciwnik gubił krycie pozwalając sobie na rzuty z idealnych sytuacji strzeleckich.
Dużo, dużo gorzej wypadła gra ofensywna zespołu. Zrozumiałe jest, że przebicie się przez ścianę wysokich obrońców jest zadaniem ciężkim. Dlatego należało szukać innych rozwiązań. Niestety bochnianie rzucali zazwyczaj ze środka, gdzie na przełamanie decydował się Artur Wełna – z góry skazując się na niepowodzenie. Co gorsza rzucającym nie pomagali rozgrywający, którzy albo podawali nie w tempo lub niecelnie, bądź też nie wykorzystywali lepszego ustawienia partnerów. Irytowały indywidualne błędy w ataku.
Mimo tych wszystkich niedostatków, mecz mógł zakończyć się nawet remisem. Zagłębie pod koniec meczu miało problem z oddawaniem celnych strzałów, co dawało nadzieję, na odrobienie strat. Z powodów, o których wyżej tak się nie stało. Co więcej, na kilka minut przed końcem spotkania, goście przez ponad minutę grali w podwójnym osłabieniu. Gospodarze zamiast zmniejszyć straty utrzymali punktowe status quo. Nie pierwszy to już raz, gdy bochnianie nie potrafią wykorzystać liczebnej przewagi mając problem z szybkim rozegraniem piłki pod bramką rywala.
Za tydzień kolejny mecz – z jeszcze silniejszym przeciwnikiem Grunwaldem Ruda Śląska. Po tym, co zobaczyliśmy w sobotni wieczór w Bochni ciężko o choćby urzędowy optymizm.