Każdy z nas miał do czynienia z osobami, które są lub powinny być autorytetem. W pracy, szkole, w relacjach z mundurowymi, duchownymi, czy też osobami doświadczonymi życiowo. Autorytet to szacunek do wiedzy, ale też zaufanie oraz wzorzec do naśladowania. Mamy z nim do czynienia również na sportowych boiskach. Nierzadko ma on twarz iście formalną nie zaś taką jakiej oczekujemy – rzeczywistą, nieformalną.
Zawodnicy i zawodniczki na przestrzeni lat spotykają się ze starszymi kolegami, którzy mówiąc kolokwialnie „coś osiągnęli” w sporcie. Gra, trenowanie z nimi, dzielenie szatni to niezaprzeczalna korzyść dla każdego młodego adepta sportu. Podobnie jest z arbitrami. Mający prowadzić zawody sportowe, są osobami względem których wymagania są wysokie. W ich przypadku autorytet nieformalny jest wręcz wymagany. Tak jak zawodnicy tak i oni czerpią pełnymi garściami ze współpracy z bardziej doświadczonymi rozjemcami, ale też – jeśli potrafią i chcą – skorzystają w każdym meczu z odpowiedniego wsłuchiwania się w niego, aby lepiej zarządzać meczem. I nie są do tego potrzebne wcale sędziowskie słuchawki.
Sędziów – realnych autorytetów nie trzeba szukać tylko w wyższych ligach. Spotkamy ich w A-klasach, okręgówkach, jednym słowem wszędzie. Rozmawiając z zawodnikami, trenerami zapamiętałem, że cenią sobie takiego arbitra, który potrafi przyznać się do błędu, który nie buduje swojego ego napomnieniami, karami indywidualnymi czy też zespołowymi. To też taki arbiter, dla którego komunikacja z zawodnikami jest podstawą zawodu a nie jego zbędnym ciężarem, który czuje grę którą przyszło mu sędziować.
Każdy zawodnik, trener chce się rozwijać. Pracuje więc po to, aby być coraz lepszym, aby iść do przodu, wchodzić na coraz wyższy poziom sportowy. Czasem to rzucenie na głęboką wodę przynosi właściwy skutek – wyższe wymagania w sposób niezauważalny towarzyszą szybkiemu rozwojowi sportowca. Gdy poziom sportowy jest jeszcze za wysoki, sportowcowi można zrobić zamiast przysługi – krzywdę. Podobnie jest z sędziami. Kiedy ma możliwość debiutu w wyższej lidze, dajmy na to czwartej (oczywiście całkowicie przypadkowy poziom ligowy) i swój autorytet buduje na żółtych kartonikach, daje się nabierać zawodnikom na krzyki czy też nieczyste zagrania – jak pozorowanie faulu, gdy samemu się fauluje rywala, gdy zamiast rzeczowej komunikacji i pomeczowej dyskusji jest twarde, niewzruszone trzymanie się swojej tezy… Cóż każdy może się mylić. Każdy, kto chce osiągnąć doskonałość ma prawo upaść. Nie raz i nie dwa. Warto jednak wyciągać wnioski ze swoich błędów. A jeśli się ich nie dostrzega, z pomocą powinna przyjść przyjazna organizacja, w której się funkcjonuje i która powinna dać chwilę mniej lub bardziej długą na przemyślenia. Tak tylko podpowiadam…
A w galerii kilka klatek z jednej akcji. Zawodnik BKS – Kacper Klimek podobno faulował rywala z Podhalanina – Tomasza Magdziarczyka. Jest doliczony czas gry. Za chwilę, z tego rzutu wolnego padnie wyrównująca bramka. Chwilę później koniec meczu, kartki, nerwy, awantura, złorzeczenie. Czy można było tego uniknąć?