BKS – Limanovia 0-2 (0-1)
BKS: Szydłowski – Czernecki, Ruchałowski, M. Motak, Krokosz – Górszczyk, Górecki, Juszczak, Siwek (Grodowski), Mus – Jesinoka.
Grali ponadto: P. Motak, Leśniak, Mus, Ćwik, Bukowiec.
BKS po dobrym meczu z Podhalem (1-1) zmierzył się we wtorkowy wieczór z drugoligową – póki co jeszcze – Limanovią. Napisaliśmy póki co – bo trudno po tym co zobaczyliśmy uwierzyć , że ekipa Marka Motyki może poważnie powalczyć o utrzymanie. Bochnianie grając bez Sławomira Zubla, z Kazimierzem Jesionką, dla którego występ w pierwszej linii był chyba za jakąś karę, zaprezentowali się i tak przyzwoicie na tle drużyny mającej budżet na nieosiągalnym dla ekipy z Parkowej poziomie. Co więcej gospodarze mogli, a nawet powinni strzelić Limanovii jako pierwsi bramkę, gdy Grzegorz Mus zrobił z Egipcjanina Walida El Said (na marginesie: skąd biorą się w polskiej piłce takie wynalazki?) wiatrak wychodząc sam na sam z golkiperem drugoligowca. Niestety, do czego przyzwyczaił nas boczny pomocnik BKS-u, nie zachował zimnej krwi pod bramką rywala i akcja spaliła na panewce.
Nie można oczywiście zaprzeczyć, że Limanovia była lepsza od czwartoligowego BKS-u, ale z przewagi optycznej wynikało niewiele. Goście, którzy grają dwie ligi wyżej nie prezentowali nic,co przemawiałoby za tym, aby tej drużynie należał się drugoligowy status. Dla przykładu: przez prawie całą pierwszą połowę nie potrafili rozszyfrować dość prostego sposobu rozegrania piłki przez bramkarza gospodarzy, dopiero pod koniec pierwszych 45 minut zastosowali odpowiedni środek w postaci pressingu zmuszając Szydłowskiego do wybijania długich piłek. Strata bramki po zamieszaniu pod bramką BKS, a później po rzucie rożnym to nie było na co czekał żywo reagujący na nieporadność swojego zespołu trener Motyka oraz ,co jeszcze ważniejsze, właściciel klubu, który swoich podopiecznych oglądał z wysokości trybuny.
