Wyższość bochnian nad ekipą gości dało się zauważyć już po kilku pierwszych akcjach. Worek z bramkami rozwiązał Kacper Król, a kolejne trafienia na konto MOSiR-u posypały się błyskawicznie. Podopieczni Ryszarda Tabora nie mieli żadnych problemów z pokonywaniem golkipera MKS-u (w piątej minucie prowadzili już 4:0), a co więcej oprócz dobrych akcji w ofensywie, mogli się także pochwalić swymi szykami obronnymi. Bocheńska defensywa rzeczywiście funkcjonowała bardzo dobrze, ale po mocnym otwarciu „przysnęła” sobie na momencik, co skrzętnie wykorzystali zawodnicy z Biłgoraja. Sygnał do ataku dał Piotr Płatek, a zaraz po nim przypomniał o sobie najskuteczniejszy gracz MKS-u – Tomasz Samoszczuk i to właśnie po jego akcji na tablicy świetlnej pojawił się wynik obustronnie identyczny (6:6).
Kolejne minuty pokazały jednak, kto był bezsprzecznym faworytem w tym spotkaniu: bochnianie nie tylko „ocknęli” się w obronie, w czym dopomógł im także bardzo dobrze spisujący się w okienku MOSiR-u Tomasz Węgrzyn, ale co więcej – mocno przycisnęli swych przeciwników na kontrze. Zdecydowanie najbardziej „pocisnął” rywali Mateusz Zubik, który potrzebował naprawdę bardzo krótkiego okresu czasu by trzy razy z rzędu przebić się przez biłgorajskie szyki obronne i wpisać się na listę zdobywców bramek. W końcówce pierwszej partii spotkania zbyt wielkich emocji nie było, żeby nie powiedzieć że tego ładunku emocjonalnego w ogóle nie dało się wyczuć. Ale taka była prawda. Ekipa MOSiR-u, doskonale znająca realia gry na drugoligowych parkietach, potrafiła nieźle zakręcić graczami MKS-u, a ci momentami zdawali się nie nadążać za tokiem ich boiskowego myślenia.
Po przerwie w zasadzie niewiele się na parkiecie zmieniło. Bochnianie nadal trzymali wysoką przewagę, choć momentami faktycznie mieli tendencje do tego by „przekombinować”. Długie podania na kontry parę razy nie dotarły do adresata, ale to nie zrażało bochnian, których nadmiernej pomysłowości w zasadzie trudno się było w takim meczu dziwić. Janusz Ćwikła i jego podopieczni starali się jak mogli, ale na szczypiornistów z Solnego Grodu nie mogli znaleźć recepty. Prowadzenie różnicą 17 bramek było naprawdę sporym zapasem i dlatego też, szkoleniowiec MOSiR-u około 45 minuty zdecydował się na pewne nowości w ustawienie swej drużyny. Poza faktem, że na parkiecie pojawiali się zmiennicy, największą nowością było to, że Tymoteusz Kozioł wkraczał na boisko za… Krzysztofa Serwatkę.
Gra bez bramkarza wzmogła czujność u wszystkich bochnian, a już zdecydowanie największym opanowaniem wykazać się musiał Tymek, który w pierwszej kolejności musiał poznać tajniki ubierania, specjalnie przygotowanej na okazję tak specyficznych zmian, koszulki. Żarty żartami, ale gdyby do końca meczu pozostało kilkanaście sekund to przy tak niedopracowanym systemie wkładania koszulki, trener Tabor mógłby nie zdążyć wprowadzić swego „modela” na parkiet. Trening czyni jednak mistrza, a pierwsze próby już za bocheńskim zespołem, co wszyscy kibice widzieli. Sympatycy bocheńskich piłkarzy ręcznych dopisali jak zwykle, dzięki czemu zobaczyć mogli drugie w tym sezonie zwycięstwo swych ulubieńców. A było to nie byle jakie zwycięstwo, bo nie co dzień wygrywa się różnicą dwudziestu bramek…
MOSiR Bochnia – MKS Biłgoraj 39:19 (19:10)
MOSiR: Węgrzyn, Serwatka, Gut – Zubik 7, Król 6, Spieszny 5, Bujak 4, Pach 4, Wąsik 4, Imiołek 3, Janas 2, Najuch 2, Kozioł 1, Pamuła 1, Kokoszka, Tacik.
MKS: Blicharz, Kuczyński – Samoszczuk 9, Maciocha 3, Baryła 2, Bielak 2, Płatek 1, Popowicz 1, Żbikowski 1, Bednarz.
Kary: MOSiR – 6 min, MKS – 4 min
Rzuty karne: MOSiR – 2/2, MKS – 2/4
Joanna Dobranowska
fot. Joanna Dobranowska